Maluchy (kocięta) znalezione przeze mnie, prawie po swoim urodzeniu pod śmietnikiem, zachorowały z dnia na dzień. Jeszcze kilka dni temu zamieszczałam ich fotki i pisałam, że wkrótce będę szukać dla nich domków. Rozwijały się dobrze i przybierały na wadze. Nagle dostały biegunki, która trwała przeszło dobę i zamieniła się w krwistą biegunkę. Wygląda to naprawdę mało wesoło. Wszystkie 5 naraz. Jeden poczuł się źle i momentalnie zachorowały pozostałe, nie chciały jeść od wczoraj i szybko się odwodniły. Weterynarz powiedział, że przyszłam prawie na ostatnią chwilę. Potraciły 15 procent swojej wagi, co u takich małych kociąt jest poważną utratą wagi. Otrzymały zastrzyki z antybiotyku oraz infuzje i antybiotyk do podawania w domu. Najprawdopodobniej jest to infekcja wirusowa, bo nie mają pasożytów, weterynarz sprawdził. Wirus wystarczy przynieść gdzieś na ubraniu lub butach, a ilość kotów jest w mieście wysoka. Zapłaciłam 400 szekli, a jutro kolejna wizyta. Weterynarz to bardzo dobry człowiek, normalnie wizyta by tyle nie kosztowała, tylko o wiele drożej. Jego zdjęcie zamieszczam za jego zgodą.