Pomóżcie mi dokończyć terapię zaburzeń lękowych
Pomóżcie mi dokończyć terapię zaburzeń lękowych
Nasi użytkownicy założyli 1 226 858 zrzutek i zebrali 1 350 094 332 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Opis zrzutki
Mam na imię Lidia, we wrześniu skończę 40 lat. Nie choruję na rzadką chorobę genetyczną, nie choruję na nowotwór. Mam depresję.
Od kilku lat staram się walczyć z zaburzeniami lękowymi i osobowości, które skutkują epizodami depresji. Podczas epizodów nie jestem w stanie normalnie funkcjonować - moje ciało choruje somatycznie (spada mi odporność, łapie infekcje, chorują mi jelita, miewam zapalenia ścięgien), unikam kontaktów z ludźmi, mam problemy z koncentracją, więc zapominam najprostsze rzeczy, czasem nie mam siły wstać z łóżka. Dla osoby, która jak ja wychowała samotnie dziecko, całe życie była samowystarczalna, a do tego angażowała się w różne projekty społeczne i była aktywistką, która starała się zmienić świat na trochę lepszy - to prawie jak wyrok śmierci.
Dlaczego proszę Was o finansowe wsparcie?
Kilkanaście lat pracowałam na etacie, praktycznie nie chodziłam na zwolnienia lekarskie, bo mogłam zabrać pracę do domu. Pracowałam z zapaleniem oskrzeli, zapaleniem ścięgna, zatok, pracowałam ze złamaną ręką, pracowałam 3 dni po operacji wycięcia wyrostka. Nigdy nie narzekałam na to, że płacę chorobowe i z niego nie korzystam. Że płacę na NFZ, a oprócz tego na prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Zawsze uważałam, że warto się dokładać do wspólnego wora, bo jest mnóstwo osób, które mają ode mnie gorzej. Doszłam w swojej karierze zawodowej do momentu, gdzie zaczęłam zarabiać przyzwoite pieniądze. Nie ogromne, nie duże, przyzwoite. I do momentu, w którym moi „pracodawcy” zamienili się w „klientów”. Ja zyskałam pozorną swobodę, z której rzadko korzystałam. Oni pozbyli się balastu w postaci ZUSu. Niby wszystko było cudownie. Ja dostawałam większe pieniądze, mogłam od czasu do czasu najlegalniej na świecie dorobić sobie na jakimś zleconku.
Kiedy decydowałam się na preferencyjny ZUS przez pierwsze dwa lata, naprawdę myślałam, że państwo idzie na rękę tym, którzy zaczynają działalność. Zdziwiłam się, kiedy po 2,5 roku działalności przydażył mi się epizod depresyjny i poszłam na zwolnienie. Kiedy dostałam pierwszy zasiłek, oniemiałam. ZUS wyliczył mi go na jakieś niecałe 700 zł miesięcznie. Zdębiałam. Przecież podstawa ubezpieczenia to 3,5 brutto. Nie liczyłam na kokosy, ale byłam przygotowana na kwotę koło 2 tysięcy. Uruchomiłam oszczędności, wzięłam kredyt, bo same moje rachunki i zobowiązania w bankach wynosiły wtedy koło 2 tysięcy. Przeżyłam 4 miesiące zwolnienia, musiałam zrezygnowałam z dziennej terapii, która trwała trzy miesiące i wydłużyłaby moje zwolnienie powyżej 6 miesięcy i z ulgą wróciłam do pracy. Oczywiście, znów na B2B, chociaż tym razem bardziej z musu niż przyjemności - po prostu chciałam jak najszybciej zarabiać, odbić się od dna i nie wybrzydzałam.
Praktycznie też od razu podniosłam sobie składkę na ubezpieczenie chorobowe do 5 tys. brutto. Tak na wszelki. Wiedziałam, że nie jestem zaleczona, że moja stabilność psychiczna jest krucha i w każdej chwili może runąć. Niestety, leczenie głównie farmakologiczne, stres w nowej pracy spowodował, że po 3 miesiącach zaczęły nawracać objawy depresji i zaburzeń lękowych. Wytrzymano ze mną jeszcze 3 kolejne miesiące i podziękowano mi. W końcu kto będzie sobie zawracał głowę pracownikiem, który z lęku choruje somatycznie, ma problemy z koncentracją i zaczyna stronić od ludzi.
Wróciłam na zwolnienie. Tym razem jakaś spokojniejsza. W końcu od ponad roku płaciłam duży ZUS, a od kilku miesięcy wyższą składkę. Pierwszy zasiłek dostałam po prawie dwóch miesiącach. I znów zdziwienie - za półtora miesiąca dostaję niecałe 2 tys.??? Zaglądam wkurzona w przepisy i eureka - ZUS ma gdzieś, jaką składkę na ubezpiecznie płaciłam, kiedy byłam na zwolnieniu. Oni wyliczają mi składkę na podstawie wysokości zasiłku, który wtedy dostawałam. Czyli podwójna kara za płacenie „preferencyjnej” składki dla rozpoczynających działalność. A ZUS liczy zasiłek od rocznych wpływów. Jeśli masz nieszczęście mieć mniej niż roczną przerwę między zwolnieniami, żryj gruz, bo tylko na to będzie cię stać. I jeszcze płać od tego składkę chorobową w wysokości normalnej składki. Bo przecież nie od żałosnej kwoty, którą dostałeś w ramach zasiłku.
Od stycznia zaczęłam dostawać 1450 zł, od których musiałam zapłacić najniższą składkę (obniżyłam, na 5 tys. brutto przestało być mnie stać) w kwocie 320 zł. Na życie zostawało mi 1100 zł. Kwota, za którą nie byłam w stanie zapłacić nawet rachunków. Mieszkanie w Warszawie, kredyty w bankach - na tamten moment moje miesięczne zobowiązania wynosiły prawie 3 tysiące złotych. Znów zaczęłam pożyczać, musiałam też mocno nadwyrężyć finansowo moją mamę - emerytkę. Tak naprawdę musiałam, z ciężkim sercem, pozbawić ją niewielkich oszczędności. Bo tym razem chciałam o siebie zadbać i podjęłam starania o terapię dzienną, w zamkniętej grupie. Taka terapie, po kwalifikacji, trwa trzy miesiące.
Terapię zaczęłam 1 kwietnia 2019 roku. Świat mój podzielił się na ten od 9 do 14, kiedy jestem na oddziale i starałam się pracować nad sobą, nad swoimi deficytami z proszeniem o pomoc, przyjmowaniem pomocy i dbaniem o własne potrzeby oraz ten po 14 - kiedy musiałam cerować domowy budżet wszelkimi sposobami, umartwiać się nad tym, że zalegam z rachunkami i znów jestem dla kogoś ciężarem. Powielałam ten sam błędny mechanizm, w którym starałam się wszystko mieć pod kontrolą i wszystko robić sama.
Teraz jestem już na finiszu trzymiesięcznej tury, zadłużona, zgnębiona, wiecznie zalegająca z rachunkami, bojąca się odebrać telefon. Terapia zaczęła działać. Powoli. Tym wynikiem jest chociażby to, że zakładam tę zrzutkę i proszę Was o pomoc, i staram się nie mieć poczucia winy, że może tą pomoc otrzymam. Dostałam jednak zalecenie, żeby zostać na kolejne trzy miesiące, bo wymagam intensywnej dalszej terapii.
I co? I nic. Nie stać mnie. I to mimo tego, że pracuję od ponad 15 lat, większość na etacie. Powinnam wracać do pracy, możliwie jak najszybciej. Nie mogę sobie pozwolić swoimi środkami na zaleczenie choroby, chociaż czuję się, jakby lekarze wykonali część operacji, a potem zszyli, po punkty z NFZ się skończyły.
„Naprawiliśmy pani żołądek, na wątrobę zabrakło już środków”.
Paradoksalnie cieszę się przez ogromny smutek i gniew, że nie mam raka. Musiałabym porzucić terapię w środku, z widmem śmierci. Chociaż depresja też zabija. Oby mi się udało przeżyć, na co mam coraz mniejszą ochotę. W depresji nie masz pokażesz ludziom chwytających za serce zdjęć bardzo chorej osoby. W depresji wyglądasz zdrowo. Tak zdrowo, że wręcz niektórzy bliscy powątpiewają, czy to prawdziwa choroba, a nie lenistwo i bycie pasożytem.
A ja tak bardzo chcę jeszcze o siebie powalczyć. Nie proszę Was o zapewnienie mi luksusowego życia na Wasz koszt. Proszę o to, żebyście pomogli mi opłacić rachunki i kredyt w banku oraz pomogli mi dociągnąć do końca września bez zamartwiania się, za co kupię jedzenie ukochanemu kotu i psu, żebym mogła pozwolić na kupienie sobie loda w dyskoncie, kiedy mam gorszy dzień i wyjść raz w miesiącu z bliskimi znajomymi na plażę nad Wisłą, czego w tej chwili unikam jak ognia, ale chciałabym znów zacząć nie bać się ludzi.
Te 2 tysiące miesięcznie to moje rachunki i kredyt w banku. Na życie zamierzam przeznaczyć świadczenie rehabilitacyjne. Przez ostatnie 7 miesięcy nauczyłam się żyć oszczędnie. Każdą dodatkową kwotę przeznaczę na tych, których kocham: córkę i zwierzaki. :)
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
mam takie same porblemy dlatego rozumiem I wspieram!
też mam takie problemy, dlatego rozumiem I wspieram !
bo trzeba pomagać!
Działaj Kochana należy Ci się ♡
????