Luna - walka z nowotworem
Luna - walka z nowotworem
Our users created 1 226 828 fundraisers and raised 1 350 013 706 zł
What will you fundraise for today?
Updates6
-
Dziękuję za wszelką pomoc, każde słowo, trzymane kciuki.
Luna była z nami do wczoraj. Niestety w ciągu 2 tygodni guz zaatakował z taką siłą, której nie byliśmy już w stanie się przeciwstawić, żadne leki nie były w stanie nawet doraźnie pomóc Lunie, która z każdą chwilą traciła siły, bo uparciuch do ostatnich sekund walczył z paskudztwem, nie dając sobie nawet chwili odpoczynku.
Nie udało się.
Jeśli ktoś z darczyńców chce otrzymać więcej informacji - chętnie ich udzielę.
Kwotę której nie wybraliśmy wpłacimy na zrzutkę którą wybierzemy niebawem, jak tylko emocje opadną.
No comments yet, be first to comment!
Add updates and keep supporters informed about the progress of the campaign.
This will increase the credibility of your fundraiser and donor engagement.
Description
Cześć
Jestem Luna, mam 10 lat. Ostatnio moja rodzina (tak, rodzina, bo dla mojej pani i pana jestem jak ich dziecko) dowiedziała się przypadkowo, że paskudna choroba mnie dopadła. Do tej pory byłam zdrowym, pełnym energii adoptowanym psiakiem w typie Siberian Husky.
Będąc 8 maja w piękne niedzielne popołudnie na spacerze chciałam sobie pobiegać trochę, no i ruszyłam przed siebie... Jednak smycz była już prawie cała rozciągnięta i trochę mnie szarpnęło gdy się napięła. Okropnie zabolało mnie w szyi, nie mogłam się ruszyć. Obroża, która była wcześniej luźna zaczęła się robić ciasna. Mój pan szybko podbiegł do mnie i z ledwością uwolnił mnie od tej ciasnej obroży. Był przejęty tym co się stało. Znalazł zacienione miejsce, odpoczęłam trochę. Chciałam się napić, ale nie potrafiłam ruszyć głową bo strasznie mnie bolało. Wróciliśmy powoli do domu. Czułam ucisk na szyi. Moi właściciele nie zwlekając zadzwonili do weterynarza i nie zwracając uwagi na to, że jest niedziela, pojechali ze mną by lekarz sprawdził co się stało. Miałam zrobione jakieś badania, prześwietlenie, nawet mi szyję ogolili i znów jakieś badania. I lekarz powiedział, że to nie żaden uraz tylko jakiś guz. Musiało to być coś złego, bo pani i pan jeszcze bardziej posmutnieli. Dostałam jakieś leki i poczułam się lepiej. Nie bolało już tak bardzo i nawet mogłam się wreszcie napić. Kolejne parę dni to kolejne wizyty, znów mnie kłuli by jakieś badania zrobić. Po paru dniach pojechaliśmy do innego lekarza którego mój pan nazywał onkologiem. Po badaniach powiedział, że to jest guz tarczycy. Ogromny i porozrywany. Po kolejnych kilku dniach znów zabrano mnie do jeszcze innej lecznicy gdzie zostałam sama i miałam robioną tomografię. Dostałam jakiś dziwny zastrzyk i...
Chwilę po tym jak się obudziłam moja rodzina znów była ze mną. Chciałam jechać do domu ale nie potrafiłam iść i mój pan mnie wziął na ręce i zaniósł do auta a potem z panią wnieśli mnie do domu. Byli smutni. Mi też było smutno bo czułam, że coś jest bardzo nie tak.
Po kilku kolejnych dniach wróciliśmy do weterynarza którego nazywali onkologiem. Długo rozmawiali, Pani doktor mnie badała, oglądała moje wyniki tomografii i powiedziała, że ten ogromny nowotwór na tarczycy jest nieoperacyjny, że mam malutkie guzki w płucach, które nazwała przerzutami. To było na pewno coś bardzo złego, bo moja pani i mój pan wyglądali jak by chcieli płakać.
Dostałam lek Palladia, jakiś bardzo ważny i drogi. Ten lek ma sprawić, że guz przestanie rosnąc i nie będzie już więcej nowych przerzutów, a przez to jeszcze przez parę lat będziemy mogli być razem.
Jak wróciliśmy do domu, słyszałam jak do późnej nocy rozmawiali o tym leku, o leczeniu, o pieniądzach.
Tak, pieniądze. Coś co od paru lat było problemem bo przez jakieś zawirowania i problemy było ich mało i jeszcze ktoś zabierał nam ich część. Przez to mój pan długo bywał w pracy i wracał coraz bardziej zmęczony. Teraz nie chodzi do pracy bo musiał poddać się operacji by móc używać swoich przednich/górnych łapek i jeszcze czeka na leczenie kręgosłupa. A moja pani już od dawna jest chora i nie może pracować, za to często chodzi do ludzkiego lekarza i dostaje od niego coraz to nowsze leki. Myślę, że to dzięki tym lekom może ze mną wychodzić na spacery, bo jak ich nie miała to było jej ciężko nawet podejść do mnie i mnie podrapać za uszkiem.
Więc pomyślałam sobie, że poproszę Was o pomoc.
Pomóżcie kochani ludzie mi w tym, bym mogła jak najdłużej pozostać z moją rodziną. Proszę, bardzo proszę.
There is no description yet.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Create a tracking link to see what impact your share has on this fundraiser.
Zdrówka dla Luntaska
Dokładam cegiełkę. Zdrówka dla pieska! ❤️
Trzymamy kciuki!
Trzymamy kciuki i pazurki ❤️