Co się znajduje wybierając się do lasu na grzyby? Kota oczywiście! 😅

Nawet nie zdążyłam wejść w las, a na skraju ścieżki stanął, chwiejąc się na łapkach i upadając co chwilę, ten oto kawaler. Po kilkunastu minutach gonienia się po krzakach i pomocy przechodzącej akurat pani (bardzo dziękuję!) udało się narzucić na kota bluzę (było to jedyne co miałam) i zanieść go do auta, w którym zawsze noszę transporter. No i jazda do lecznicy.

Kot wygląda jak szkielet. Nie ma zębów, wiek oceniamy na ok 12 lat. Od razu kroplówka, badania krwi, test na fiv i felv (na szczęście ujemny). Kot jest wykastrowany, ma przycięte ucho i co najdziwniejsze, wygoloną łapkę. Podejrzewamy, że musiał być leczony.

Dzwonię więc do najbliższej lecznicy. I słyszę, że owszem, to ich pacjent, który uciekł podczas kroplówki 1 października (!!!). Kot ma chore serce i nerki, mieszkał na działkach i był leczony na koszt schroniska. Mimo żądań lecznicy i w porozumieniu z panią, która kota dokarmiała i do nich przywiozła (okazało się, że to działki niedaleko mnie), zdecydowałam, że kot do owej lecznicy nie wróci i będę go dalej leczyć na swój koszt. O ile będzie to możliwe to tych dwóch tygodniach, które cudem chyba przeżył. Borowik (wcześniej Boluś) został znaleziony przy wejściu do lasu od ulicy Drozdów.

Koszt dzisiejszej wizyty to ok 400zl. Czyli mój dług w lecznicy wynosi już aktualnie 1600zl. Borowika czeka też na pewno wizyta u kardiologa (300zl), o ile uda mu się pozbierać i nerki zaczną działać. Trzymajcie mocno kciuki i jeśli możecie dorzućcie grosik na leczenie.