Wygrać z rakiem. Zbiórka na leczenie Miśka
Wygrać z rakiem. Zbiórka na leczenie Miśka
Nasi użytkownicy założyli 1 226 876 zrzutek i zebrali 1 350 157 128 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Aktualności11
-
Nie napisałam tego wcześniej, a powinnam była. Bezpośrednią przyczyną Jego śmierci było podanie Mu kroplówki drogą grawitacyjną zamiast przez pompę przez personel przychodni ANIMAL CARE CENTER na Wilanowie. Stało się tak dlatego, że była niedziela, my musieliśmy wtedy bardzo długo czekać pod przechodnią i wpuszczono nas praktycznie tuż przed godziną zamknięcia, a pani, której nazwiska niestety nie znam, powiedziała, że dziś nie będzie rzez pompę, BO NIE MA CZASU - zamiast powiedzieć, że dziś nie będzie przez pompę, więc nie możemy was przyjąć. Mieliśmy wydane zalecenia od lekarki (już mniejsza o to, że lekarka ta kompletnie lekceważyła wszystko co do niej mówiłam i problem z nerkami zrzuciła całkowicie na chorobę przewlekłą, która w czasie przed spożyciem trucizny była już ustabilizowana, a pies niedługo wcześniej był ze mną na obozie w lesie, gdzie równo biegał z dużym psem i generalnie dzielnie dawał sobie coraz lepiej radę w codziennym życiu, miał regularnie badaną krew i wcześniej - przed spożyciem trutki - coraz lepsze wyniki, ale to, co zjadł pod przychodnią w Częstochowie, zrobiło mu z flaków "sieczkę", co jednak nie było bezpośrednią przyczyną śmierci), bo może dzięki tym kroplówkom zyskałabym trochę czasu, by się wreszcie otrząsnąć i zacząć szukać innego lekarza, znaleźć inne rozwiązanie. Niestety dla personelu wspomnianej kliniki bardziej liczyło się to, by zainkasować pieniądze. Przecież gdyby powiedziano mi, że już jest za późno i musimy iść gdzie indziej, to zostawiłabym pieniądze gdzie indziej, a nie tam. Pieniądze, które dosłownie w ostatniej chwili dostałam od wspierających nas ludzi, którzy wierzyli, że dają je na pomoc psu, a tak naprawdę okazało się, że poszły na zabicie Go. Ani przed tą feralną kroplówką ani po niej nikt Go nie zbadał, a w trakcie nikt nie monitorował, czy wszystko jest ok, choć w pewnym momencie On zaczął mi się przelewać przez ręce i spadł ze stołu. Zaczęłam wtedy wołać o pomoc, pani przyszła, pomogła mi go podnieść, na coś tam szybko spojrzała i poszła. Po kroplówce pies miał ataki podobne do padaczki przy próbach chodzenia, a konkretnie zarzucał w niekontrolowany sposób głową do przodu z dużą siłą, raz nie udało mi się zdążyć tej głowy osłonić i uderzył nią w ścianę, kiedy chciał zjeść z miski, która stała tuż pod recepcją, na oczach obu pań, a ja usłyszałam tylko, że jest bardzo zmęczony i musi sobie poleżeć. Bo "jak pani jest bardzo zmęczona, to też musi sobie pani poleżeć. I wie pani co jeszcze? Trzeba go puścić na świeże powietrze". Zapytałam więc czy mogę otworzyć drzwi i czy możemy jeszcze tam posiedzieć, a panie pozwoliły. Dialogi, które wtedy miałam okazję usłyszeć, były wręcz wołające o pomstę do nieba, a one jakby w ogóle ignorowały moją obecność i nie zdawały sobie sprawy z tego, że to słyszę? Np to jak ta, która podała Miśkowi kroplówkę, powiedziała do drugiej niepewnym głosem "A może temu kotu jednak trzeba jakieś badania zrobić? Może on ma coś w tych płucach, skoro tak świszczy?" Na co druga odparła "świszczałkę", po czym obie wybuchły śmiechem. Potem był telefon, po którym ta druga oznajmiła, że trzeba będzie dłużej zostać, bo ktoś jedzie z jakimś pilnym przypadkiem i zaczęły na to narzekać. Nastąpiło nerwowe oczekiwanie, po którym znowu telefon i ta druga powiedziała, ze mogą iść, bo nie przyjedzie. W tym momencie obydwie natychmiast zebrały się i wyszły, w ogóle nie zauważając, że tam jesteśmy i miałam wrażenie, że gdybym nie zdążyła z Miśkiem wyjść przed nimi, to byśmy tam zostali. Kiedy później napisałam na ich Facebooku, zostałam zablokowana. Nigdy nie było i nie będzie od nich nawet żadnych przeprosin. Psu oczywiście życia by nie wróciły, ale wymagałaby tego zwykła ludzka przyzwoitość.
Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.
Opis zrzutki
[Edycja z 14.07. Najnowsze wyniki]
Ta zrzutka jest moim desperackim krzykiem o pomoc. Wkrótce stracę wszystkie zapasy pieniędzy, a leczenie, które mojemu Psu uratowało życie, musi być kontynuowane. Tylko jeden z najważniejszych leków kosztuje około stu zł na tydzień. Ale od początku...
W styczniu br. u Miśka pojawiły się pierwsze guzki na skórze, zbagatelizowane przez weta. Od początku marca, kiedy zaczęły się u niego pierwsze ataki bólowe (których na szczęście od dawna nie miewa), chodziliśmy od weta do weta, gdzie diagnozowano go na luźne rzepki i ataki paniki, aż wreszcie pod koniec marca, kiedy na prawdę nie mógł już wytrzymać, łaskawie zrobiono mu USG jamy brzusznej, które wykazało, że w brzuszku był guz. Nie było jeszcze wiadomo, na jakim narządzie się znajdował, ale powiedziano mi, że specjalistyczne USG to wykaże. Okazało się więc następnie, że guz zlokalizowany był na wątrobie i jest nieoperacyjny, w związku z czym w rodzinnym mieście odmówiono nam pomocy. Wyjechaliśmy z Miśkiem do Warszawy, bo jest tu więcej możliwości, są specjaliści i lepszy sprzęt diagnostyczny. Błądziłam z początku, tracąc ogromne kwoty na koleje wizyty, z których nic nie wynikało. Na pierwszej pobrano biopsję z guzków na skórze, ale lekarz twierdził, że mój pies może w ogóle nie dożyć wyników. Wyniki dotarły wtedy, kiedy Miśka prowadził już doktor Jagielski, do którego jakimś chyba cudem się dostaliśmy, bo akurat zwolniło się miejsce. Z wyników nic nie wynikało, bo w laboratorium zabrakło odczynników z powodu sytuacji związanej z koronawirusem, jednak Pies miał już wtedy wdrożone leczenie, które okazało się właściwe i to praktycznie w ostatniej chwili, kiedy guz w brzuchu miał już rozmiar 8 x 3 cm i zmierzał do przybrania kształtu kuli (jak to by wynikało z jego wcześniejszego postępowania), a Pies od 2 dni nie chodził na tylne łapki (TK zrobiona 1 kwietnia wykazała przerzut do kręgosłupa) i miał trudności z opróżnianiem pęcherza, wobec czego następnie trzeba było go 3-4 razy dziennie cewnikować dopóki nie zaczął załatwiać się sam (obecnie już sam sika, sam robi kupę, sam chodzi i nawet nieźle zasuwa ;). Dzięki temu, że organizm świetnie zareagował na leczenie, postawiona została diagnoza: mastocytoma.
Młody ma ogromną wolę walki i wewnętrzną siłę, która każe mu się nie poddawać. Ma też rewelacyjne podejście do choroby: jak nie mogę biec, to będę iść. Jak nie będę mógł iść, to się będę czołgać. Jak się nie będę mógł czołgać, to sobie poleżę i odpocznę, a potem znowu spróbuję biec... A pomyśleć, że jeszcze przed paroma miesiącami taki był z niego panikarz! Dziś to niemal mistrz zen :) ale uparty mistrz! Kiedy jeszcze samodzielnie nie chodził, kupiłam mu wózek inwalidzki. Przymiarka tego wózka tak go zmotywowała, że wkrótce zaczął stawiać pierwsze kroki :) Każdego dnia świętujemy jakieś postępy, ale zapasy pieniędzy kończą się w zastraszającym tempie. On mimo wszystko wciąż wymaga całodobowej opieki, a ja nie mam możliwości wzięcia kolejnego kredytu ani podjęcia pracy (chyba że jakaś dobra dusza pomoże mi znaleźć coś, co pozwoliłoby pogodzić opiekę z pracą?). Rodzina też nie może nas nieskończoność wspierać, każdy ma ograniczone zasoby i mamy kryzys... Tymczasem sam tylko jeden najważniejszy lek, który Miśkowi uratował życie i którego nie może przestać brać przez najbliższe co najmniej pół roku, kosztuje około stu zł na tydzień. A to jest niestety jeden z najmniejszych wydatków... Zawsze ja pomagałam innym, poświęcając nieraz siebie dla innych i ciężko jest mi prosić o pomoc, ale teraz nie mam innego wyjścia, bo inaczej po prostu nie dam rady. Nie proszę przecież dla siebie. Wiem, że jest dużo tego typu zrzutek, ale może akurat zdarzy się jakiś kolejny cud? Proszę, pomóżcie nam wygrać z tą wredną chorobą! Pomóżcie nam udowodnić, że rak to nie wyrok bez względu na to, do jakiego gatunku się należy. Wierzę głęboko, że tych wszystkich wcześniej bezskutecznie odwiedzanych wetów, którzy Miśka chcieli od razu uśmiercić, odwiedzaliśmy właśnie po to, by po wszystkim móc się im pokazać i udowodnić, że jednak Można. Nawet jeśli jest się psem i wszyscy wokół skazują cię na śmierć. Psy, które zachorują na raka, najczęściej umierają dlatego, że leczenie jest drogie, a eutanazja powszechna i dostępna od ręki bez względu na to, czy pacjent sobie jej życzy, a w ludzkiej mentalności pokutuje myślenie "to tylko pies", które niestety siłą rzeczy, chcąc nie chcąc, oddziałuje również na tych, którzy myślą, że są od niego wolni. Choroba nie bierze się znikąd. Psy chorują na nowotwory nie dlatego, że je trafia grom z jasnego nieba, tylko niestety przez niewiedzę i błędy nieświadomie popełniane przez ich opiekunów, czego ciężko niestety uniknąć, skoro wiedza na tematy choćby psiej dietetyki dopiero zaczyna się rozwijać, a w necie próżno szukać informacji choćby na temat szczegółów budowy i działania psiego układu limfatycznego. Misiek był przy mnie zawsze wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam i ja jestem mu winna to, bym teraz ja była z nim i walczyła za wszelką cenę. On zachorował m.in. dlatego, że ja byłam zbyt zajęta wypruwaniem swoich flaków dla innych ludzi, a dla najbliższych, najwierniejszych istot już mi nie starczało sił i czasu. Gdybym potrafiła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, by być przy nim wtedy, kiedy On mnie potrzebował, ale skoro nie mam takiej możliwości, to liczy się to, co jest możliwe do zrobienia Teraz.
Nie potrafię niestety zrobić wesołej stronki na Facebooku, nie potrafię pisać ujmujących tekstów ani nagrywać filmików (nie mogę nawet wstawić tu żadnego filmu, bo mój sprzęt okazał się na to za słaby. Nie rozumiem, dlaczego na Facebooku mogę wstawiać filmy, a tu nie), zmagam się z depresją i boreliozą, a to nie pomaga, ale będę walczyć, dopóki nie wygramy. Nie wiem, co mogę dać w zamian za pomoc, ale zapraszam na spacer z Miśkiem po Lesie Kabackim lub Bielańskim (nasze póki co dwa ulubione :) albo gdziekolwiek bez względu na to, czy coś wpłacisz czy nie.
Zwłaszcza, że szukam też dla niego psiego kolegi lub koleżanki, z któym / którą mógłby się czasem pobawić. Może z Twoim pieskiem się polubią? :) Zapraszam do kontaktu na Facebooku.
Dziś (2 maja) mój mały Wojownik sam wszedł po stromych schodach na drugie piętro, bo się uparł. Jutro może być tylko lepiej, o ile będziemy kontynuować dotychczasowe leczenie, suplementację i rehabilitację. Każde spojrzenie w Jego oczy każe mi walczyć razem z Nim i nie poddawać się, choćby nie wiem jak bolało. Proszę, pomózcie nam wygrać. DZIĘKUJĘ!
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Zdrowia!
Dziękujemy!!
Nie dziękuj mi, tylko Adamowi. Uruchomił we mnie nagły atak dobroci, co rzadko mi się zdarza.
Więc dziękuję wam obu :)
Dasz radę piesku!
Dziękujemy! <3 Z pomocą tak wspaniałych Ludzi musi dać radę!
Trzymam kciuki żeby udało się nazbierać jak najwięcej
Dziękujemy! <3
Trzymam kciuki za kochanego psiaka
Dziękujemy! <3