Toss A Coin To Your Writer ;)
Toss A Coin To Your Writer ;)
Nasi użytkownicy założyli 1 226 827 zrzutek i zebrali 1 350 008 459 zł
A ty na co dziś zbierasz?
Aktualności4
-
Siemek,
kolejne tygodnie minęły, więc przyszedł czas na kolejne aktualizacje. Gorzej, że jest tylko gorzej, bo zrzutka idzie jak idzie (ale idzie, za co dziękuję wszystkim, którzy pomogli - kocham Was, ludzie), czas na dosostosowanie się pod nowe przepisy nieubłaganie mija, na jakikolwiek nowy samochód widoków nie ma, za to stary przedstawia sobą widok coraz bardziej opłakany. Jakby czuł, albo może rozumiał, że nasza wspólna droga powoli dobiega końca i był nią już naprawdę zmęczony.
Pod koniec zeszłego roku wymieniłem w nim rozrząd i uszczelkę pod głowicą, bo cieknął olej i był problem. Niedawno okazało się, że - choć już nic nie cieknie spod głowicy - to problem jednak nadal pozostaje i olej nadal gdzieś mi znika. W ilościach niemal hurtowych. Do tego zdechł przerywacz od kierunkowskazów, zaczęło sypać się zawieszenie, układ wydechowy, i - znów - silnik; tym razem (najprawdopodobniej) czujnik ustawienia przepustnicy - mam więc szarpania, falowania, i, czasami, nadprogramowe zgaśnięcia samochodu. Aha, no i jakiś gryzoń pogryzł mi ostatnio to i owo pod maską.
W zasadzie wszystko to są - albo mam nadzieję, że okażą się - drobiazgi, które można ogarnąć naprawdę niedużym kosztem, ale póki co eskalacja nieszczęść się nasila, a ja już dwa razy w ciągu ostatniego miesiąca musiałem odpuszczać pracę, właśnie ze wzgląd na niezdatność samochodu do dalszej eksploatacji.
Jest to więc kolejny dobry powód, by u kresu naszej przygody nie przerabiać tego autka na taxi, bo to zupełnie nie ma sensu.Nikt jeszcze nie dodał komentarza, możesz być pierwszy!
Dodawaj aktualności i informuj wspierających o postępach akcji.
To zwiększy wiarygodność Twojej zrzutki i zaangażowanie darczyńców.
Opis zrzutki
Cześć,
tutejszy poradnik sugeruje, że opis zrzutki powinien być niedługi i konkretny, ponieważ nie lubicie zbyt dużo czytać, a zamiast tego wolicie obrazki. Nie wiem, czy to prawda, a przy tym wątpię, aby udało mi się opowiedzieć całe moje życie w kilku zdaniach, ale spróbuję Was przynajmniej nie zanudzić. Niemniej musicie wiedzieć, że historia, którą Wam opowiem, jest po prostu jedną z wielu, a przy tym – choć bez nadziei na jakieś „długo i szczęśliwie” – z pewnością też nie najbardziej dramatyczną, jaką napisało życie.
Mam na imię Piotrek i choć zupełnie na to nie wyglądam, wkrótce wejdę w wiek chrystusowy. Gdybym musiał odpowiedzieć na pytanie, co mnie najbardziej określa, udzieliłbym trzech odpowiedzi: dwóch dobrych i jednej fatalnej. Po pierwsze Sonia, dziewczyna, która nadaje sens i znaczenie mojemu życiu; po drugie literatura, pasja, która nadaje temu życiu kierunek i celowość, a po trzecie – marskość wątroby na tle przewlekłego zapalenia WZW typów B i C.
Kiedy i gdzie zostałem zarażony, trudno stwierdzić, a jeszcze trudniej udowodnić. Zresztą po prawie trzydziestu latach, to już i tak bez znaczenia. Dość powiedzieć, że w moim wypadku praktycznie wszystko jest… raczej skomplikowane. Ostatnio może nawet bardziej niż kiedykolwiek.
Pierwsze moje naprawdę wyraźne wspomnienie to biały kitel, zielone linoleum oraz czarna rozpacz, a i kolejne lata nie wniosły do tej palety zbyt wielu jasnych barw.
Wszystko (albo niemal wszystko) zmieniło się cztery lata temu, kiedy poznałem Sonię. Może zabrzmi to trywialnie, ale moje życie stało się... nie, nie powiem, że od razu piękne, ale z pewnością nieskończenie lepsze, odkąd jestem komuś naprawdę potrzebny i mam motywację, by próbować przetrwać każdy kolejny dzień. Nie jest to jednak łatwe.
Od ponad roku mieszkamy razem w wynajętym mieszkaniu nieopodal Krakowa i z wdzięcznością przyznaję, że te kilkanaście ostatnich miesięcy to najlepszy okres mojego życia; prawdopodobnie lepszy, niż mógłbym sobie wymarzyć, i na pewno lepszy, niż na to zasłużyłem.
Do niedawna miałem jeszcze rentę socjalną i jeździłem po Krakowie jako kierowca prawie-że-taksówki (wiecie, o czym mówię), a Sonia miała pracę, którą lubiła. I jakoś się żyło. Ani biednie, ani bogato, ale spokojnie i szczęśliwie. Ot, normalność – jeszcze do niedawna stan dla mnie niepojęty.
I jak się okazuje, bardzo złudny.
Jakiś czas temu wszystko zaczęło się bowiem sypać. Stanowisko pracy mojej dziewczyny zostało zlikwidowane niemal z dnia na dzień, a każda próba znalezienia przez nią nowego zajęcia jak na razie przypomina smutną farsę. Co gorsza, mój samochód, choć świetny, stał się już zasadniczo „za stary” do pracy, a renta... no cóż, gdzieś mi się zawieruszyła. Jakim cudem, nie wiem. Miałem przyznane świadczenie do końca listopada ubiegłego roku, a złożony tuż po Wszystkich Świętych wniosek o jego przedłużenie chyba się zgubił przy przerzucaniu papierów z jednego oddziału ZUS do drugiego (złożyłem wniosek nie tam, gdzie trzeba – mea culpa). W każdym razie, mimo ustawowych dwóch tygodni, jakie ZUS ma na reakcję, jak dotąd nie doczekałem się właściwie żadnej.
Przyznaję, że sam też nie zrobiłem jak dotąd nic, żeby tę sytuację wyjaśnić. Wpadł mi bowiem do głowy szalony, ale i szalenie kuszący pomysł, w realizacji którego status rencisty byłby jednak wyłącznie przeszkodą.
Być może słyszeliście, że właśnie zmieniły się przepisy dotyczące przewozu osób i to, czym zajmowałem się do tej pory niejako „obok” prawa (bo nie było to ani do końca zgodne, ani niezgodne z obowiązującymi przepisami), teraz mam o wiele większą możliwość wykonywać w pełni legalnie i z czystym sumieniem. Oraz, rzecz jasna, za lepsze pieniądze. Problem polega na tym, że musiałbym zmienić samochód na nowy (nowszy), bo mojego nie ma już sensu przerabiać na taksówkę. Na zakup innego mnie jednak nie stać, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy właściwie wszystkie zarobione pieniądze (i to, co udało nam się odłożyć w tych lepszych czasach, a czego i tak nie ma w sumie wiele) idą na bieżące potrzeby: jedzenie, czynsz, rachunki, życie.
Postanowiłem więc, że wezmę unijny kredyt na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej i zainwestuję w jakiś dobry, może nawet zupełnie nowy samochód; pewniaka, którym mógłbym spokojnie jeździć przez kilka najbliższych lat. Żebym jednak mógł się starać o kredyt w interesującym mnie wariancie, musiałbym mieć status osoby bezrobotnej. A to jest niemożliwe, kiedy jest się na państwowym garnuszku – stąd moja opieszałość w relacjach z ZUS-em. Po prostu nie chciałem pozbawiać się tej szansy.
Cały koncept – przynajmniej z początku – wydawał się mieć sporo sensu, ale... no cóż, kredyt to kredyt, kiedyś trzeba go spłacić. A ja jednak nie czuję się na siłach, by podejmować takie ryzyko – uświadamiałem to sobie coraz dobitniej z każdą kolejną godziną, którą spędziłem na zbieraniu i analizowaniu informacji na temat własnej działalności gospodarczej oraz rzeczywistych kosztów jej prowadzenia, na kompletowaniu dokumentów, na szukaniu odpowiedniego samochodu, a także na rozmowach z ludźmi z korpo, z Sonią i z moimi rodzicami, na których ewentualna porażka tego projektu również mocno by się odbiła…
Wożenie ludzi nocą po Krakowie to naprawdę fajna praca, w której na swój sposób się nawet spełniam – uwielbiam prowadzić samochód, a wnosząc po ocenach, jakie dostaję od pasażerów, robię to dobrze – i która pozwala nam jakoś żyć. Co jednak najważniejsze, jest to bardzo mało inwazyjny sposób zarabiania na życie; robota, choć odpowiedzialna, nie jest ciężka, a przy tym sam decyduję, kiedy i jak długo jeżdżę, mogę więc zachować równowagę między zarabianiem a zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Natomiast pożyczka, nawet niewielka i przyznana na preferencyjnych warunkach, zupełnie zaburzyłaby tę równowagę. Musiałbym bowiem pracować znacznie więcej niż teraz, kosztem Soni, własnego zdrowia, wolnego czasu i pasji – i to głównie po to, by zarobić… na swoją pracę, a dopiero w dalszej kolejności na życie. A jak bardzo niefajne (i prawdopodobnie krótkie) byłoby to życie, ostatecznie dotarło do mnie w chwili, gdy kredyt – którego przecież jeszcze nawet nie wziąłem – wpędził mnie w bezsenność i lekkie stany lękowe.
Tak więc, o ile jeszcze niedawno ze wszystkich sił starałem się ogarnąć tę pożyczkę, o tyle teraz ze wszystkich sił staram się jej uniknąć. Nie tędy bowiem droga. Przynajmniej dla mnie.
I właśnie dlatego spotkaliśmy się dzisiaj tu, na zrzutka.pl. Zwracam się do Was z prośbą o pomoc, ponieważ nie mam już innego pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji. Chciałbym prosić jednak nie o pieniądze na nowy samochód – choć de facto wszystko sprowadza się właśnie do tego – lecz o to, żebyście umożliwili mi podjęcie uczciwej pracy i ofiarowali odrobinę spokoju, abym mógł nadal kochać, tworzyć i żyć. Tak po prostu.
Dlaczego chcę zebrać aż tak dużo? No cóż, tyle kosztuje moje marzenie, a (w pewnym sensie) nie stać mnie na to, żeby nie spróbować go zrealizować, skoro jest choć cień szansy, że się uda.
Czy rzeczywiście się uda? Nie wiem, pewnie nie. Ale to bez znaczenia – i tak pozostanę Wam dozgonnie zobowiązany za okazane wsparcie. Mam też nadzieję, że przynajmniej niektórym z Was będę mógł się odwdzięczyć symbolicznym prezentem.
Na razie pisanie jest dla mnie przede wszystkim dającą sporo satysfakcji pasją, a nie źródłem utrzymania (nawet dodatkowym), ale mogę pochwalić się już kilkoma opowiadaniami w druku oraz debiutem książkowym, bajką zatytułowaną „Kot Czarownicy”, podobno ładną. I właśnie kilka egzemplarzy tej bajki chciałbym ofiarować tym z Was, którzy w sposób szczególny przyczynią się do poprawy naszej sytuacji.
Ta zrzutka nie ma jeszcze opisu.
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Stwórz swój własny link do promocji zrzutki i sprawdzaj na bieżąco statystyki!
Oferty/licytacje 1
Kupuj, Wspieraj.
Kupuj, Wspieraj. Czytaj więcej
Trzymaj i wydaj na sensowny wóz!
Powodzenia!
Hej, hej! Przede wszystkim bardzo dziękuję Wam za pierwsze pieniążki. Jesteśmy Wam bardzo wdzięczni. Chciałbym jeszcze dodać, że jeśli tylko zrzutka się powiedzie, to serdecznie zapraszam do kontaktu wszystkie osoby z Krakowa i okolic, które w osiągnięciu tego celu pomogły - z radością odwdzięcze się jakąś podwózką na koszt "firmy". :)